piątek, 4 marca 2016

          
IV

                         Koło południa byłam naszykowana na zakupy z mamą. Jak prawie w każdą sobotę pojechałyśmy do centrum handlowego na drugim końcu miasta. Wszystko było by dobrze gdyby nie spotkanie z Paule. Moja mama wiedziała o wszystkim co robił, więc nie była zadowolona z jego widoku.
-Dzień dobry.- grzecznie przywitał się.- Dawno was tu nie widziałem.
-Mamo, chodź stąd.- pociągnęłam ją za szeroki rękaw kardiganu.
-Poczekajcie! – krzyknął.- Rose! Musisz na siebie uważać, oni wiedzą.
-Zostaw moją córkę w spokoju.- warknęła i poszłyśmy w kierunku wyjścia. Wracałyśmy w dosyć spiętej atmosferze, która szybko minęła.
                W kuchni szybko zajęłyśmy się obiadem, który nam nie wyszedł. Mama pomyliła cukier z solą.
-Jesteś genialna.-powiedziałam śmiejąc się z niej.
-Każdemu może się zdarzyć, nie marudzić.- też się śmiała. Na szczęście szybko przywieziono nam chińskie jedzenie. Koło 15: 30 mogłam zacząć się szykować na imprezę. Umyta wybrałam strój i umalowałam się. Gdy włączyłam suszarkę do pokoju weszła mama.
-Daj.- powiedziała i zajęła się suszeniem moich włosów. –Są takie piękne…
-Powiedziałabym, że po tobie, ale…- zasmuciłam się, ale postanowiłam przyjąć tą trudną i skomplikowaną sytuację.
-Wiem kochanie, wiem.- wysuszone włosy upięła w luźnego koka. Pasemka spadały mi na twarz tak jak lubię.
-Dziękuję.- przytuliłam ją. – Będę już wychodzić, muszę podjechać autobusem.
-Myślałam, że jedziesz autem z Julie.- zdziwiła się.
-Zmiana planów.- uśmiechnęłam się i wyszłam z domu.
                Na dworze okazało się zimniej niż przewidywałam, więc trochę zmarzłam w czarnej, krótkiej sukience. Przed klubem poczekałam na Julie, która podjechała parę minut później ze swoim chłopakiem Cloudem.
-No już jesteście, świetnie. Zamarzam.- przywitałam się z nimi i Cloud wprowadził nas do środka. Nie mogłam się doczekać aż pójdę zatańczyć.
-Chodź!-krzyknęła Julie ciągnąc mnie do szatni. Małą torebkę postanowiłam mieć przy sobie, więc nic tam nie zostawiłam w przeciwieństwie do Jul.
-Kiedy…- zaczęłam, ale przyszedł do mnie sms od nieznanego numeru ,,Rose! Gdzie jesteś??? Muszę się z tobą zoabczyć!!!!! S.” Skąd ma mój numer? Nie ważne, odpisałam mu szybko żeby przyszedł do klubu i włożyłam telefon do torebki.- Jeden szybki.- zdecydowałam z Julie.

Jednak było więcej tych szybkich i straciłam poczucie czasu. Bawiłam się doskonale czując jak alkohol działa w moim ciele, tańczyłam, śpiewałam. Julie zniknęła mi z oczu koło dwudziestej, nie przejmowałam się tym bo szybko mnie znalazła.

poniedziałek, 29 lutego 2016


III


                 Jak to możliwe, że wątpię w bycie biologiczną córką mojej mamy? To jest kobieta, która wychowywała mnie przez całe moje życie, mam z nią zdjęcia z pierwszych moich dni na świecie. To jest absurdalne.
                Jechałam autobusem na posiadówkę u Rey. Dwa siedzenia przede mną jechała starsza pani, której wypadło parę produktów żywnościowych z torby, podbiegłam do niej i pomogłam pozbierać.
-Dziękuję.- powiedziała i patrząc mi się w oczy podała mi jakieś zawiniątko.
-Ale ja nie mogę tego przyjąć.- zaczęłam, ale starsza pani nie przyjęła prezentu z powrotem.
-Musisz, pomoże ci niedługo.- uśmiechnęła się tylko i wyszła w autobusu przy najbliższym przystanku. Rozkojarzona zaistniałą sytuacją usiadłam na krzesełku i otworzyłam kawałek bordowej chusteczki. W środku znalazłam małą buteleczkę ze srebrnym proszkiem. Zapakowałam prezent ponownie i schowałam to torebki.
                Reszta podróży minęła spokojnie. Koło 12: 20 już wychodziłam z autobusu. Szłam między jednorodzinnymi domkami. Wszystkie były prześliczne. Drewniane zdobienia dodawały tajemniczości tej okolicy. Podeszłam pod numer 26. To tutaj.
-Jesteś!- z brązowego domu wyszła Julie z Ray. Troszeczkę się chwiały.
-Ładnie tak imprezować?- zaśmiałam się, bo z domu wychodziła naprawdę głośna muzyka.
-Chodź!- krzyknęła Ray obejmując mnie ramieniem i wprowadzając do środka. Pierwszy raz zobaczyła taką dużą ilość osób w salonie. Cztery dziewczyny oblegały kanapę, para znajomych obściskiwała się opierając się o ścianę. Paru chłopaków sprzeczało się, kto więcej wypije. Totalny bałagan panował w całym domu.
-Ray?-odwróciłam się do dziewczyn.
-Oj, znam to spojrzenie.- powiedziała Julie.- Wszystko mamy pod kontrolą.- ale na to nie wyglądało, ledwo co trzymała się na nogach.
-Hmn..?- zwrócił się do mnie Braian, którego dopiero teraz zauważyłam.
-Nie, dziękuję.- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się, ten też już był pijany. Usiadłam z Julie i paroma dziewczynami na kanapie i słuchałam jak opowiadają pijackim bełkotem, czego one nie przeżyły. W sumie było całkiem śmiesznie. Wysłuchałam się sporo ciekawych opinii na mój temat, jak na każdej imprezie.
                Zdecydowałam zostać się dłużej, więc dopiero koło 17: 00 byłam w domu. Mama jak zwykle nie miała z tym problemu. Nawet nie zapytała się gdzie byłam, trochę mnie to zmartwiło. Czy ona nie myślała o mnie? I jeszcze powinnam porozmawiać z nią na temat mojego biologicznego pochodzenia… Czułam, że może to mnie przerosnąć, ale muszę to sprawdzić.
                Wchodząc do domu czułam narastającą potrzeba wyrzucenia z siebie każdego problemu i zmartwienia. Odłożyłam buty na półkę i poszłam do kuchni, nalałam sobie i mamie lemoniady. Zabrałam picie i dołączyłam do leżakowania na tarasie.
-O, dziękuję.- z zadowoleniem mama zabrała ode mnie napój. Odłożyła gazetę i usiadła naprzeciwko mnie.-Jak ci minął dzień?
-Dosyć przyjemnie, a tobie?- upiłam łyk lemoniady, kwaśna, taka, jaką lubię.
-A cały dzień krzątałam się po domu, nic ciekawego.- odpowiedziała kładąc się na leżaku.
-Mamo..?-zawahałam się.
-Tak myszko?
-Czy.. czy ty jesteś moją biologiczną matką?- wypuściłam powietrze z płuc, tak szybko jak tylko mogłam.
-Chciałabym powiedzieć, że tak, ale jesteś już na tylko duża…- wstała z leżaku i z przepraszającą miną weszła do mieszkania, poszłam za nią.- Pokażę ci coś.
-Dobrze.- odpowiedziałam. Czyli to jednak prawda, to, co mówił Sebastian. Nie okłamał mnie. Podeszłam z mamą do drewnianej biblioteczki. Z dolnej szafki wyciągnęła czarną teczkę.
-Proszę.- wręczyła mi ją do ręki. Powoli otworzyłam, jej zawartość przedstawiała mój akt urodzenia. Zaczęłam czytać.- Rose Solange Lafayette. Matka Meredith Solange Lafayette, ojciec Christopher Brown. Czemu mam nazwisko i drugie imię po matce?
-Twoja matka pochodziła z bardzo zamożnej rodziny i była jedynym dzieckiem twojego dziadka, więc aby zachować nazwisko jej ojciec kazał twojemu ojcu nie mieszać się w to.
-A drugie imię?-popatrzyłam się na nią. Stała z założonymi rękoma i opowiadanie mi o tym najwyraźniej sprawiało jej wielką przykrość.-Usiądźmy.
-Dobrze.- przeniosłyśmy się na kanapę.- Skarbie, to drugie imię nosiła każdy żeński potomek Lafayette.
-Co się stało z moimi rodzicami?- zadałam pytanie, które nurtowało mnie najbardziej.
-Twój ojciec nie mógł znieść myśli, że już nigdy nie będzie miał do ciebie praw, więc oszalał. Wzniecił pożar, który pochłonął twoją matkę. Na szczęście udało się ciebie uratować, więc twoi dziadkowie zadecydowali, że Chris nie może dowiedzieć się o twoim przeżyciu. Postanowili oddać cię mnie.- mama złapała mnie za rękę, odwzajemniłam uścisk, który przyniósł jej ulgę.
-Co się z nim stało?
-Nikt tego nie wie.- popatrzyła się na podłogę.
-A czemu wybrali ciebie do opieki?- zadałam kolejne pytanie, które sprawiło jej przykrość.
-Ja… przyjaźniłam się z twoją matką. Znałyśmy się od dzieciństwa, chociaż nie trudno w to uwierzyć skoro wychowywałyśmy się w tej samej okolicy, która była dosłownie w środku lasu.- mama się zaśmiała na myśl o dzieciństwie.
-Czy moi dziadkowie…
-Na dziś dosyć nowości.- poklepała mnie w udo i wstała z dziwnym uśmiechem na twarzy.- Masz na dzisiaj pewnie jakieś plany?
-Nie, dzisiaj nic się nie zapowiada. To znaczy, impreza już trwa, ale postanowiłam wrócić do domu. Chyba pójdę do swojego pokoju. Dobrze?
-Oczywiście słonko.-mama szybko wymaszerowała na taras napawać się zachodzącym słońcem. Tak jak powiedziałam, poszłam do pokoju. Miałam tyle do przemyślenia, że nie wiedziałam, od czego zacząć… Jak to możliwe, że moja mama nie jest moją biologiczną mamą? Bolało mnie to w niezrozumiały sposób dla mnie. Jakbym została okłamana, ale poczułam ulgę, że się o tym dowiedziałam. Podobno każda nastolatka chciałaby usłyszeć to, co ja dzisiaj, bo może to by zmieniło jej świat na lepsze, ale mnie się to nie spodobało. Moje życie nigdy nie było idealne i takie powinno pozostać, a teraz? Wszystko miało się zmienić, przynajmniej takie miałam odczucie. Jakby dopiero teraz, kiedy odkryłam tą prawdę, miałam poznać tajemnicę, którą nikt nie chciałby poznać.
                Po ponownym rozpatrzeniu dzisiejszej sytuacji postanowiłam zadzwonić do Julie. Odebrała natychmiast.
-Co jest Rosie?- zapytała się.
-Właśnie dowiedziałam się, że moja mama nie jest moją biologiczną….
-A mówiła coś więcej?- przerwała mi.
-Ymmmn… Nie.-zdziwiłam się. Julie powinna być zaskoczona, a nie dopytywać się o coś innego.- A o co ci chodzi?
-A tam, o nic.- zaśmiała się nerwowo.- Będziesz jutro w klubie?
-Tak, będę. O dziewiętnastej?

-Tak. Ja muszę kończyć. Narka.- rozłączyła się. Zszokowana odłożyłam telefon i poszłam spać.

niedziela, 28 lutego 2016

      II
-I jak tam?- zapytała się mama, kiedy spotkałam ją wchodzącą do mieszkania.
-Intensywnie.- szepnęłam próbując nie myśleć nad zaistniałą sytuacją.
-Czasami dobrze jest sobie tak pomyśleć.- uśmiechnęła się i rozpakowała swoje rzeczy z biura. Pomogłam jej w zrobieniu kolacji i do wieczora siedziałam i rozmawiałam z najbliższą mi osobą na świecie. Cieszę się, że mogłam spędzić z nią trochę czasu. Kiedy oby dwie zrobiłyśmy się zmęczone udałyśmy się do swoich pokoi. Przebrałam się w piżamę i już miałam iść spać, kiedy zadzwoniła Julie.
-Tak?- spytałam się podirytowanym głosem.
-Co u ciebie?- odpowiedziała pytaniem.
-Opowiedzieć ci?- rozbudziłam się, bo chciałam opowiedzieć całe dzisiejsze wydarzenie mojej najlepszej przyjaciółce. Kiedy skończyłam Julie dziwnie zamilkła i nie chciała dopytywać się o szczegóły. To nie było w jej stylu. Pożegnała się i rozłączyła, a ja poszłam spać.
         Rano obudziłam się w lepszym nastroju, miałam ochotę dowiedzieć się więcej, kim jest ten czarnowłosy chłopak.  Mama miała piątki wolne, więc dałam jej pospać dłużej i nie hałasowałam. Po cichu zrobiłam śniadanie dla siebie i dla niej. Zostawiłam karteczkę, że wychodzę i będę w kontakcie. To wystarczy, żeby się nie denerwowała. W windzie spotkałam moją sąsiadkę z czwartego piętra. Akryl ma koło dwudziestu lat i jest bardzo wesoła i miła, ale dzisiaj wydawała się wroga.
-No,no.- zaczęła.- Dziwne, że tu jeszcze jesteś.
-To znaczy?
-Powinnaś się bać, uciec.-popatrzyła się na mnie i przeszyła zimnymi, niebieskimi oczami.
-Niby czego?- przełknęłam ślinę. Coś sobie ubzdurała, albo widziała mnie i Paula…
-Jeśli jeszcze nie wiesz to niedługo się dowiesz.- powiedziała i wyszła z windy. Sekundę później zorientowałam się, że ja też muszę wyjść. Zatrzymałam zamykające się drzwi od windy i wybiegłam w budynku.
Chodziłam wokół bloku dobre dziesięć minut, ale go nie spotkałam. Może już sobie mnie odpuścił. Może to był tylko zbieg okoliczności. Może coś sobie wymyśliłam. Nagle zza rogu wybiegł on. Pędził wprost na mnie, nie zeszłam mu z drogi. Miał na sobie czarne dresy i szarą podkoszulkę. Czarne Convers’y miał tak zniszczone, że myślałam, że zaraz się rozpadną. Zatrzymał się przede mną z poważną miną, ale widziałam w jego zielonych oczach, że jest podekscytowany. Włosy miał całe potargane.
-Co ty na lunch?- spytał się.
-Yyyyy…- zdziwiłam się jego pytaniem.
-Lunch, czyli mały posiłek między śniadaniem a obiadem.- spoważniał.
-Wiem, co to lunch.- skrzyżowałam ramiona.
-Dobrze- uśmiechnął się.- Więc chodź, znam niedaleko stąd dobrą kawiarnię, na pewno ci się spodoba. I możemy pójść na pieszo.
-Chwila, jeszcze się nie zgodziłam.- popatrzyłam się mu w oczy i poczułam, że on nie chce mojej odpowiedzi.
-Nie marnujmy czasu.- ponownie obdarzył mnie niesamowitym uśmiechem i pociągnął w stronę kawiarni.
Usiedliśmy na samym końcu pomieszczenia, aby nikt nam nie przeszkadzał. Oprócz nas było ty tylko parę osób, które były zajęte sobą, więc mogliśmy swobodnie rozmawiać.
- No, więc co byś chciała wiedzieć?- popatrzył się na mnie znad menu.
-Raczej powiedz mi, co ty chcesz ode mnie.- sprostowałam.
-Chciałbym ci opowiedzieć mnóstwo rzeczy, ale nie na wszystko jesteś gotowa.- zaczął- Może zacznijmy od tego… Czy wiesz, że jesteś adoptowana?
-Co?- ten chłopak chyba zwariował, żeby mówić mi takie rzeczy.- Lepiej gdybyś najpierw się przedstawił z później gadał takie gadki.
-Jestem Sebastian i mówię prawdę.- powiedział mrużąc oczy. Kiedy mierzyliśmy się spojrzeniami jakaś część mnie zaczęła mu wierzyć i przeraziło mnie to kompletnie.
-Porozmawiam z mamą, wtedy będę gotowa, aby kontynuować tą absurdalną rozmowę.- zadecydowałam i sięgnęłam po telefon. Dostałam sms ‘a od Julie „Przyjdź o 12 do Ray, koło 15 będziesz wolna :D” – Sebastian… Muszę iść. Przepraszam.- Od razu podniósł głowę na dźwięk swojego imienia i intensywnie patrzył na mnie.
-Dobrze, ale masz porozmawiać o tym z mamą a następnie umówić się ze mną na jutro, nieważne o której godzinie.- podał mi karteczkę. Skinęłam głową na znak zgody i wyszłam z kawiarni.

piątek, 26 lutego 2016

                     

I



                         Pewnego dnia spotkałam go przed moim blokiem. Patrzył się gdzieś poza mnie, nigdy wprost. Z daleka widziałam, że jest umięśniony i wysoki. Myślałam, że czeka na kogoś, ale następnego dnia też go spotkałam, jak i kolejnego. Widziałam go codziennie, kiedy wychodziłam do szkoły o siódmej rano. Mniej więcej naliczyłam tych „spotkań” czternaście, czyli tyle dni ile minęło od moich siedemnastych urodzin. Bardzo ciekawiło mnie, kim on jest, ale bałam się do niego podejść i zagadać, było by to po prostu śmieszne. W wolnych chwilach zastanawiałam się nad nim dosyć często i denerwowało mnie to, że poświęcam uwagę kompletnie nieznanej mi osobie. Momentami nie wytrzymywałam z ciekawości, chciałam do niego podejść i zapytać się, o co mu chodzi. Naszęście powstrzymywałam się od tego pomysłu. Po trzech tygodniach tajemniczy chłopak przestał mnie interesować. W końcu zaczęły się upragnione wakacje i nie miałam czasu rozmyślać nad nim.
W między czasie obserwacji pana tajemniczego zauważyłam u siebie pewnie zmiany. Moje brązowe włosy ściemniały, o co najmniej dwa tony, a moje figura zaczęła w niesamowitym tempie nabierać krągłości. Przez co zaczęłam zwracać na siebie uwagę płci przeciwnej, która niewyobrażalnie denerwowała mnie swoimi docinkami, jaka jestem.
To nie jedyne zmiany, jakie we mnie zaszły. Było coś jeszcze… Moja ukochana kotka Larsa uciekła z domu po bardzo długim czasie unikania mnie. Parskała i syczała, gdy byłam w jej pobliżu.  Wydawało mi się, że jej ucieczka jest związana z moją… przemianą i strasznie mnie to bolało.
                                                                               ***
                           W czwartek koło godziny 13: 00 siedziałam z moją najlepszą przyjaciółką w kawiarni zajadając się przepysznymi ciasteczkami popijając białą czekoladą.  Jak zwykle po udanej imprezie u Diany, popularnej dziewczyny z naszej okolicy.
-A Braian cię nie interesuje?- spytała się mnie Julie.
-Szczerze… nie za bardzo. Jest miły i zachowywał się dosyć kulturalnie, ale czegoś mi brakowało.- odpowiedziałam. Nasza rozmowa toczyła się na temat wydarzeń z wczorajszego wieczoru.  Dużo osób się upiło i było sporo zamieszania. Naszęście nikomu nic się nie stało i każdy spokojnie wrócił do domu. Ja też zamierzałam dzisiaj odpocząć. Moja mama w końcu wyrwała się z pracy i chciałam spędzić z nią trochę czasu, ale niestety tata nadal siedział za granicą. Jak zwykle myśl, że nie mam obojga rodziców przy sobie nie dawała mi spokoju. Mieszkam w bogatej dzielnicy gdzie każdy z moich znajomych ma oboje rodziców, dlatego się w śród nich wyróżniam. Kiedy się tutaj przeprowadziłam nowi koledzy ciągle się z tego naśmiewali, z czasem to minęło, ale uraz z dzieciństwa pozostał w mojej głowie.
-Jutro się widzimy?- spytała się Julie wstając od stolika. Zarzuciła na biało-czarny kombinezon i wstała chwiejąc się na koturnach.
-Jasne.- zapłaciłyśmy za śniadanie i każda z nas poszła w inną stronę.
                          Mieszkanie moje i mamy znajdowało się na dziesiątym piętrze. Sto metrów kwadratowych w zupełności nam odpowiadało. Mój pokój tak jak i reszta domu był urządzony w ciepłe, beżowe kolory. Weszłam do domu i znalazłam przypiętą do lodówki karteczkę „Niestety musiałam wrócić do pracy. Przepraszam i kocham. Mama.” Czyli jednak nie spędzę z nią tego wieczoru. Kolejne rozczarowanie odkąd dostała się do dziesiątki najlepszych architektów wnętrz. Co chwila dostawała propozycje od gwiazd, polityków i innych sławnych osób, aby urządziła im domy. No nic, trzeba zająć się sobą przez resztę dnia.
Na obiad postanowiłam zrobić sobie omleta, ale go spaliłam, więc zamówiłam małą pizze. Poszłam na balkon i zanurzyłam się w nowej lekturze, pijąc koktajl bananowy. Na dworze jest bardzo duszno i gorąco, lubię taką pogodę.  Odpowiada mi życie na Manhattanie. Pełno ruchu na ulicach i ciągły pośpiech ludzi. Kocham też chodzić wieczorami na taras, aby popatrzeć jak kolorowe światełka z innych mieszkań, czy bilbordów gaszą się i zapalają, co chwila.
Po 30 minutach moja pizza została dostarczona na miejsce i zjedzona. Koło godziny 17: 00 nie miałam co robić i poszłam na spacer.
                          Słońce powoli zachodziło, aby obudzić drugą stronę świata. Lubię się nas tym zastanawiać, co robią inni ludzie. Czy zajmują się dziećmi, czy robią śniadanie, a może myślą nad innymi tak jak ja?  Spacerując nie zauważyłam, że idę w kierunku osiedla gdzie mieszka mój były chłopak, który mnie nienawidzi. Ostatni raz, kiedy się z nim widziałam próbował mnie pobić, ale mu uciekłam. Przeniósł się do innej szkoły, ale opinia na jego temat pozostała cały czas taka sama „diler i damski bokser”. Jak resztę dziewczyn ciągnęło mnie do zbuntownych chłopaków. Czytałam, że jest to naturalne i całkowicie normalne, ale czy ja wiem… Już się z niego otrząsnęłam i nie miałam zamiaru pakować się w niestabilny związek z porywczym chłopakiem, to wiedziałam na pewno.
-Hej!- Usłyszałam krzyk, ale nie zwróciłam na to uwagi i szłam dalej. – Laska zatrzymaj się!
Zatrzymałam się i odwróciłam, na nieszczęście zobaczyłam mojego byłego. Poczułam jakby serce mi stanęło. Nie widziałam go od pół roku a on prawie się nie zmienił. Muskularny, dobrze ubrany z zadziornym wyrazem twarzy, spoglądał na mnie.
-Co chcesz?- spytałam się.
-Tego, co zawsze.- uśmiechnął się i podszedł bliżej, dzieliły nas zaledwie trzy kroki.
-Śpieszę się.- powiedziałam i miałam odejść, ale ten zdążył podbiec do mnie i złapać za rękę.
-Nie tak prędko księżniczko.- pociągnął mnie w zaułek i przycisnął do zimnej ściany. Czułam pulsowanie w miejscu gdzie ściskał mi rękę.
-To boli.- syknęłam i spróbowałam się wyrwać, ale ten złapał mnie jeszcze mocniej.
-Chciałbym sobie z tobą coś wyjaśnić.- zaczął, a ja poczułam od niego woń alkoholu, najwyraźniej się spił.- Byłaś dla mnie nie miła… Przeszkadza mi to.
-Coś jeszcze?
-Bądź milsza!- ryknął na mnie a ja zamknęłam oczy z przerażenia, że coś mi zrobi. Nagle mnie puścił, a ja otworzyłam oczy. To, co zobaczyłam zdziwiło mnie bardzo. Paul, mój były, leżał na ziemi, a nad nim stał czarnowłosy chłopak, którego codziennie rano spotykałam pod moim blokiem.
-Może ty bądź trochę milszy.- szepnął tajemniczy chłopak i kopniakiem przesunął Paula na bezpieczną odległość- Proszę bardzo.- powiedział do mnie i odszedł. Nie zdążyłam nawet wydusić z siebie słowa na to, co on zrobił. Przed powrotem do domu sprawdziłam tylko czy mój były oddycha i zawróciłam ze spaceru.